czwartek, 23 lipca 2009

Kamienie

Rodonit to minerał z gromady krzemianów. Należy do minerałów rzadkich, rozpowszechnionych tylko w niektórych regionach Ziemi. Nazwa pochodzi od ( rhodon gr. = róża) - aluzja do barwy minerału. Ma zwykle na podstawowym czerwonym tle, czarne, dendryczne wrostki tlenku manganu. Przezroczyste odmiany są bardzo rzadkie.W Polsce minerał zbliżony składem do rodonitu stwierdzono w wapieniach manganowych pomiędzy Doliną Chochołowską i Lejową w Tatrach (ha a ja tam byłam i nic nie zważyłam swoim rzutkim okiem, co za pech). W jubilerstwie stosowany jest w postaci kaboszonów (półprodukt przy wyrobie na przykład pierścionków i wisiorów). Poszukiwane są okazy różowe, i różowoczerwone z drobnymi białymi żyłkami. Kryształy jubilerskie pochodzą przede wszystkim z Kanady i Tanzanii. Rodonit używany jest do wyrobu drobnych przedmiotów, waz, wisiorków, naszyjników, jako kamień dekoracyjny np. okładziny stacji metra w Moskwie (a to raczej interesujące nie uważacie?).


Serpentynit - skała metamorficzna. Nazwa pochodzi od minerałów serpentynowych, które są głównym składnikiem tej skały. Opisana w 1823 roku przez A. von Humbolta (łac. serpens - żmija, wąż - z uwagi na ich częste plamiste zabarwienie, a także żyłkową i falistą budowę). Barwa zielona, niebieskozielona, brunatna, czerwona, żółta, lub czarna. Jest skała zwięzłą, kruchą, często silnie spękaną poprzecinaną licznymi żyłkami wtórnych minerałów.





Tak wygląda serpentynit przed obróbką. Dość niepozornie. Chociaż ten minerał najbardziej przypomina mi taką prawdziwą skałę. Po polerowaniu już się bardziej błyszczy i ma te swoje walory optyczne. Szczególnie tą różnorodną strukturę kolorystyczną. Z pewnością u zarania jubilerstwa wybierane były minerały, które swoimi cechami podobne były bardziej kamieniom szlachetnym niż zwykłym. Wydaje mi się, że moda na bardziej naturalne rzeczy mogła przynieść większe zainteresowanie pozostałymi mniej medialnymi minerałami:)




Sodalit (kamień niebieski) - minerał z gromady krzemianów, zaliczany do grupy skaleniowcow. Należy do grupy minerałów rzadkich, rozpowszechnionych tylko w niektórych rejonach Ziemi.

Nazwa pochodzi od „soda” , nawiązuje do sodu, ważnego składnika tego minerału oraz gr. lithos = kamień, skała.Jest kruchy, nieprzezroczysty, z widocznymi i nieregularnymi żyłkami i plamami. Wystawiony na działanie światła blednie – staje się biały lub bezbarwny. Występuje w skupieniach zbitych, ziarnistych czasami w formie odosobnionych, nieforemnych ziarn. Syntetyczny sodalit znany jest od 1975 r. Sodalit wydobywany w Brazylii jest koloru błękitu paryskiego. Nazywa się go również Blue Stone. Odkryty w 1806 na Grenlandii sodalit nie został w szeroko pojętym przemyśle ozdobniczym uznany za ważny. Dopiero w 1891 zostały znalezione w Ontario w Kanadzie ogromne połacie pięknego sodalitu. Ten rodzaj został nazwany Princess Blue po Księżniczce Patrycji, która odwiedzając Ontario niedługo po odkryciu wybrała sodalit jako ozdobę do swojego pałacu w Anglii.





Kwarcowe tygrysie oko – żółta, złocistożółta, brunatnożółta, nieprzezroczysta odmiana kwarcu. Wykazuje optyczny efekt kociego oka w postaci wędrującej podczas poruszania kamieniem, pasowej migotliwości. Efekt ten wywołują włókniste wrostki utlenionego krokidolitu , rzadziej crossytu, czy tremolitu. Minerały te zostały zastąpione przez tlenki i wodorotlenki żelaza – głównie hematytu i goethytu.

Kwarcowe tygrysie oko zazwyczaj współwystępuje z kwarcowym sokolim okiem czasami też z kwarcowym bawolim okiem, które różnią się od niego stopniem utlenienia wrostków amfiboli. Jest minerałem kruchym, nieprzezroczystym, należy do minerałów rzadkich. Współcześnie wydobywa się go głównie w zachodniej Australii oraz w Republice Południowej Afryki (która bardziej znana jest z wydobycia diamentów). Zwykle nie poprawia się kolorystyki tego kamienia, tak więc występuje wybarwienie naturalne. Jeżeli Tygrysie Oko zostanie poddany temperaturze (znaczy podgrzany będzie:)) nabierze on ciemniejszego koloru i upodobni się do swojego brata bawolego oka. Howgh, jak mówią Indianie.




Bywa tak, że miarą bliskości jest liczba kluczy jakie wspólnie z daną osobą posiadamy. Kluczy, czyli melodii, smaków, obrazów, zapachów, słów, które dzielimy tylko z wybranymi osobami. Kluczy, które otwierają nam po wielu latach wspomnienia. Przynoszą cały kosz emocji. Ja mam mnóstwo takich kluczy, jak zapach chleba, dziwna piosenka przy której przetańczyłam całą noc, zapach morza i wiatru przy pierwszym pocałunku. Zapach świeżo mielonej kawy kojarzy mi się z pierwszymi praktykami w hotelu. Często z bliską osobą mamy ten tajemniczy wspólny język i nikt inny nie zrozumie ile emocji niesie za sobą twierdzenie, że ktoś jest chandrynką. Dlatego będą ostatnio w ogromnej melancholii i przy ogromny braku chęci do wszystkiego zastosowałam sobie cała gamę polepszaczy życiowych. Takich jak kasza gryczana z sosem, truskawki ze śmietaną, czytanie dobrej książki przygodowej, jeżdżenie na rowerze, czy pisanie. Nic nie pomogło podły nastrój rósł sobie w najlepsze. Do dzisiejszego ranka. W pełni zaspana, jadą do pracy słuchałam mojej mp3. Zawsze mam włączone wybieranie losowe, i nagle usłyszałam coś o czym dawno i nie pamiętałam:


Ajde Jano- link do utworu na YouTube

i wrota do mojej radości się otworzyły. Pewnie wiele osób zna Nigela Kennediego i pewnie sporo osób zna również jego płytę, z której ta piosenka pochodzi. Ale tylko jedna osoba na świecie wie o czym myślałam w tracie słuchania utworu:P Pozdrawiam

wtorek, 21 lipca 2009

Uroczyście

Po przyjeździe urlopowym zostałam od razu zaproszona na ślub przyjaciół i nawet 14 godzinna podróż pkp nie powstrzymała mnie od uczestniczenia w tym ważnym wydarzeniu. Specjalnie na tą okazję już tydzień wcześniej przygotowałam sobie naszyjnik. Tworząc go po nocach jak nie przymierzając Kopciuszek w końcu doszłam do perfekcji i uzyskałam formę taką jaką zakładałam. Fantastycznie się komponował z chabrową sukienką. Śluby są okazją do uświetnienia strojem całości więc wszyscy z całych sił starali się wypaść jak najlepiej. Przy okazji przesyłam najserdeczniejsze życzenia Młodej Parze.



Wracając do naszyjnika to jest ona bardzo prosty a zarazem skomplikowany jak to tylko kobieta potrafi wymyślić. Wiśniowe kulki karneolu z małymi srebrnymi kuleczkami na srebrnych gwoździach. Inspiracja przyszła nie wiadomo skąd, więc nie mam co opisywać. Chyba po prostu mając przed oczami sukienkę wiedziałam już co do niej potrzebuje.







Drugi naszyjnik stworzył się automatycznie. Tutaj po prostu chciałam wyeksponować srebrem piękne kamienie tektytu. Taki rodzaj naszyjnik aja nazywam basic. Czyli podstawowy, kolorystycznie pasującym do bardzo wielu rzeczy. Choć tutaj już faktura bardziej zobowiązuje, więc raczej nie do letniej sukienki w kwiatki, no chyba, że kwiaty byłyby czarno- białe. Ale oczywiście to kwestia gustu. I przyznam się szczerze, że największą radość z tworzenia daje fakt, ze sama mogę wybierać i komponować to co jest według mnie słuszne a pomijać to co słuszne nie jest. Nie zważając na gusta innych. Oczywiście tworząc coś na zamówienie dopasowuje swoją wizję do wizji zamawiającego. Ale jak tworzę dla siebie zawsze jest to zgodne z tym co mi się podoba. Szkoda, że nie umiem szyć ciuchów i nie czuje do tego jakiegoś specjalnego powołania bo czasami sobie myślę, że wtedy wizja byłaby kompletna. A tak to szukam rzeczy, które pasują do mojej biżuterii, albo tak jak w przypadku sukienki na wesele tworzę do gotowych rzeczy.



Patrząc na tektyt i te jego małe kratery przypomina mi się, że mieliśmy ostatnio rocznicę lądowania człowieka na księżycu.:) Pozdrawiam

poniedziałek, 20 lipca 2009

Nasz kraj to jednak piekny jest...

Taka różnorodność powietrza i chmur:) i ludzi i otoczenia i nawet trawy to tylko u nas w Polsce. We mnie siedzi głęboko zakorzeniony lokalny patriotyzm. I chyba nie ma sensu żeby jakoś go specjalnie wykorzeniać. Ta wyprawa choć nie oszałamiająca była spełnieniem nawet kilku moich marzeń. Marzeń o zdobyciu jakiejś góry (większej od pagórka przed domem), pełzaniu w mrocznej jaskini, płukaniu się jak Janosik w górskim potoku, ekstremalnej burzy w górach (wiem dziwne mam marzenia) oraz o owcach i serach. Wszystko dało się załatwić za sprawą tylko 5 dniowego wyjazdu. I jak tu nie kochać Tatr. (Na zdjęciu moje ulubione zajęcie w pociągu, ktoś jeszcze lubi łapać wiatr w żagle:)??) Zaczęliśmy od trasy Doliną Roztoki do Morskiego Oka. Z małymi przygodami, bo niektórzy musieli wchodzi na zbutwiałe pnie powalonego drzewa i potem musieli z niego spadać i potem musieli myć się w potoku:. Pejzaże już majestatyczne jak na pierwszy nasz dzień w górach. Pogoda piękna z przelotnymi opadami. Chociaż kiedy dotarliśmy do Morskiego Oka zrobiło się bardzo zimno. Chwila zbyt krótka odpoczynku:p i panowie popędzili nas (mnie i siostrę) nad Czarny Staw pod Rysami. Z jednej strony Rysy, śnieg, czarne skały i stalowa woda. A z drugiej najbardziej romantyczny widok na świecie na Morskie Oko i schronisko oraz dolinę już pokrywającą się chmurami. Zejście do schroniska. Rzut oka na góry i ruszamy w trasę do Zakopanego. Mieliśmy mało czasu, ponieważ należało się zameldować przed 20 w schronisku, w którym spaliśmy. Tak więc pędziliśmy jak to stado kozic a poganiała nas przeogromna burza z piorunami i ulewą jakiej w życiu nie widziałam. A mieszkam nad morzem i sztorm to niejednokrotnie wydarzał się na moich oczach. Nasz rekord to godzina dwadzieścia do parkingu przed Morskim Okiem, cały czas w burzy. Co tam wszystkie membrany świata na potęgę pogody naszych gór. Puściły nawet specjalne buty trekowe, które potem musieliśmy suszyć aż dwa dni metodą na zmięta gazetę włożoną do środka. Chociaż muszę przyznać, że jak szybko mokły tak szybko schły, więc bilans wyrównany. Coś z tymi burzami jest, bo właściwie gdziekolwiek pojadę zawsze zmoczy mnie jakaś narowista burza, czy to na mazurach nad jeziorem, czy na na kajakach na środku rzeki. Zawsze muszę wracać w mokrych gaciach. (Na zdjęciu: Dolina Roztoki oraz diabelskie rogi, które przyświecały całej wyprawie. Ja na końcu drałuję:P)
Drugiego dnia nasz plan to Dolina Kościeliska z jej pięknymi jaskiniami. Chyba najładniejsza z dolin, choć nie widzieliśmy Doliny Pięciu Stawów Polskich więc może jeszcze zamilknę z osądami. Pierwsza na tapecie była Jaskinia Mroźna. Pięknie oświetlona i przygotowana trasa. Dla tych, którzy chcą spróbować jaskiń od czegoś łatwiejszego, albo wybierają się z dziećmi. Jaskinia faktycznie mroźna wiec koniecznie ciepłe ubrania, za to jak się z niej wychodzi można poczuć się jak w Jurasic Parku- wychodzi się prosto w gorące wilgotne powietrze, na mały taras z widokiem na dolinę porośniętą żywicznymi sosnami. Jeżeli chodzi o zdjęcie to wcale nie wyglądam jak nietoperz:) no może trochę. Chcę tylko przypomnieć, że było ciemno, zimno (6 stopni w skali Celsjusza) i dlatego mam taki dziwny wyraz twarzy. Mięśnie mi się skurczyły.


Ponieważ nic się nikomu nie stało ruszyliśmy dziarsko na podbój dalszych jaskiń. Poszliśmy do Jaskini Mylnej. Trasa do niej jest odgałęzieniem głównego szlaku i początkowo należy trochę powpinać się z pomocą łańcuchów. Acha wcale nie myślę jak tego używać tylko słucham jak ktoś do mnie z dołu mówi, żeby niejasności nie było:) Prawda jest taka, ze część wspinania się z łańcuchami uważam za najlepsze momenty wspinaczki po naszych górach.





Po drodze do jaskini Mylnej zahaczyliśmy o Jaskinie Raptawicką, która właściwie jest taka większą jamą. Ale wejście jest bardzo ciekawe. Najpierw wspina się kilka metrów po łańcuchach prawie pionową skałą, a potem nura w dół po drabince do jaskini. I właśnie z otworu wejściowo-wyjściowego zrobione jest to zdjęcie. Do Jaskini Mylnej został nam niewielki już kawałek, przyłączyliśmy się do grupy poznaniaków, którzy również pragnęli rzucić się w odmęty Jaskini Mylnej. Jaskinia nie darmo nosi swoją nazwę, na prawdę kilku turystów w niej zabłądziło ze skutkiem tragicznym. No ale zabłądzili z braku światła. My byliśmy przygotowani. Do jaskini polecam: latarki czołowe, plan jaskini wydrukowany, 120 litrowe worki na śmieci (na plecaki, żeby nie zamokły i się nie pobrudziły), rękawiczki rowerowe i jednak kask (czego nie mieliśmy a teraz mamy w zamian siniaki). Jaskinia jest mroczna i mokra i w pewnym sensie taka pierwotna. Jest zimno i ciasno trzeba się przeciskać na czworaka, uważać na głowę i żeby się nie pośliznąć. Raz zboczyliśmy ze szlaku żeby spenetrować Wielką Izbę. Warto było choć otwór do niej zaczynał się na wysokości pasa i piął się lekko w górę. Panowie z Poznania zrobili tam grupowe zdjęcie ale jeszcze na nie czekamy. Sama jestem ciekawa jak wyszło. Pewnie 9 par świecących oczu w ciemności:P W jaskini wszędzie było mleczko wapniowe tak więc po wyjściu wszyscy byli umazani nie na czarno jak się spodziewaliśmy tylko na biało. I wtedy to właśnie odbyło się wielkie mycie gdańsko- poznańskie w potoku. Zwane dalej na kartach historii Wielkim Myciem.





Powiem Wam, że na mapach to wszystko tak prosto wygląda. Tu tylko 30m minut a tu tylko 15 minut podejścia, a okazuje się że są łańcuchy i schodzi trochę więcej:) I ten czas ogólnie w górach inaczej płynie. Od dziecka lubiłam oglądać mapy, ale używanie ich w terenie to już czysta przyjemność. Przydawały się, choć trasy są fantastycznie oznaczone. Ten znak pokazuje trasę do Schroniska Murowaniec, tam gdzie człowiek styka się z górami:). Z Murowańca zaczynają się ciekawe trasy, również na słynną Orlą Perć. Jeżeli chodzi o jedzonko to polecam żurek w schronisku, a i naleśniczki podobno nie do pogardzenia.





Tak jak ze schroniska nad Morskiem Okiem prowadzi szlak na Czarny Staw pod Rysami , tak z Murowańca prowadzi szlak na Czarny Staw Gąsienicowy. Co prawda już nie tak spektakularny widok na dolinę, ale i tak Drugi:) Czarny Staw nie odbiega daleko urokiem od Morskiego Oka. Na pewno mniej zatłoczony:) Stąd rozpoczęłam wędrówkę na swoją pierwszą wyższą górę zwaną niepozornie Małym Kościelcem:)





Oto jestem stoję na górze:) Mały Kościelec i ten widoczny szczyt to Kościelec na który jednakowoż nie weszłam z braku czasu, cieplejszych ubrań, towarzystwa z braku wszystkiego i żałuję. Ale co ma wisieć nie utonie i pojadę tam za rok i damy radę:) Podobno na skalistych partiach Małego Kościelca trenują taternicy:)








Ok jestem na szczycie:) Zapomniałam aparatu więc zdjęcie jak na XXI wiek przystało zrobione komórką. Wiem jestem czerwona jak moja kurtka, usta mam sine, ale na prawdę się cieszę. Po prostu jeszcze nie odetchnęłam a zdjęcie miało być takie realistyczne, bez głupich uśmiechów żebym pamiętała jak tam było zimno, jak smakowała mleczna czekolada z orzechami i łyk zimnej wody.





A kolejnego dnia, tak byliśmy zmęczeni bieganiem od rana do nocy:, że zdecydowaliśmy się na lekki (30 km) spacerek po Dolinie Chochołowskiej. I owce były i bacówki były i sery były i szarlotka w schronisku i Kapliczka i krowa pasąca się koło schroniska i ostrzeżenie o żmijach i piękna pogoda i szemrzące potoki i mostek drewniany na którym mogłam się oprzeć:P







Chciałam tylko na koniec dodać, że nie należę już do siebie, moja część została w górach i myślę, że pieniążek rzucony do Morskiego Oka pomoże mi tam jeszcze wrócić.

wtorek, 14 lipca 2009

Maliny, truskawki i poziomki

Pogoda nas nie rozpieszcza, ale owoce już tak. Do moich ulubionych dorzuciłabym czereśnie i pyszne soczyste arbuzy i tak przekornie bób. Wakacje mijają a ja już chciałabym żeby trwały wiecznie. Też tak macie, ze zawsze sobie obiecujecie, że latem to wszystkie książki zaplanowane już przeczytacie, najecie się owoców do rozpuku, zaczniecie nową dietę, pobiegacie po lace i zaszalejecie? No ja tak mam. A potem? A potem to już różnie bywa. I ja w tym roku powiedziałam sobie basta! Wakacje to wakacje pomimo pracy zawodowej. Zaplanowany urlop udał się tak niesamowicie, że aż mi brak słów. Jak już dojdę do siebie to przygotuję relację z podróży, cobym mogła zapamiętać na dłużej piękne chwile. Porobiłam trochę biżuterii na wyjściowe okazje (były takie:P). Biżuterię udało mi się skończyć w ostatniej chwili. Złapało mnie takie natchnienie, że ja wam mówię nie chciało puścić. Teraz się dalej rozkręcam po wyjeździe, próbuje odespać i zrealizować te wszystkie pomysły, które narodziły mi się podczas jazdy kolejką. Maja coś w sobie te kuszetki. Niedługo będę musiała zrobić zakupy biżuteryjne, bo pomysły są a materiałów brakuje. Tak więc lipiec zapowiada się ekscytująco. Ino niech się wyśpię :p A i właśnie koleżanka mi powiedziała, że jest super pogoda i że to jest karalne żeby siedzieć w domu:P słyszeliście karalne:) ja tam się kar boje wiec zaraz śmigam na plażę:P