wtorek, 22 września 2009

Cracklowe naszyjniki

Ja nie wiem czy tak samo mają osoby, które tworzą biżuterię ale ja mam na pewno. Chodzi mi o stan wiecznego oczekiwania, na wenę twórczą, na możliwość tworzenia po pracy, na przyjście zamówionych koralików i akcesoriów, na możliwość zamówienia owych rzeczy, na kasę za którą owe rzeczy zamówię, czekania na moment kiedy w końcu pokaże komuś to co zrobiłam i tak dalej. A najśmieszniejsze jest to, że praktycznie co miesiąc robię duże zamówienie akcesorii do wyrobu biżuterii i zawsze mi czegoś brakuje. Wiem, powinnam mieszkać w sklepie jubilerskim i brać z półek to na co mam ochotę:P, (nota bene czy to nie jest jeden z najpiękniejszych dziecięcych snów, oczywiście związany ze słodyczami). Jakkolwiek moje ostatnie rozmowy z osobami, które chcą ode mnie jakąś biżuterię brzmią: aha wiem, takie duże kuleczki, no tak to nie mam ich ale mogę zamówić:P albo gorzej: już ich nie mogę zamówić. Ciężko finansowo się jest przestawić na to, żeby jednak inwestować w akcesoria. Ja po prostu na razie działam na zasadzie sklepu z czasów komuny:) bierzesz to co jest:P I to jest właśnie różnica pomiędzy osobami takimi jak ja (hobby) a osobami, które zajmują się tym profesjonalnie (zawodowo). Może przyjdzie czas w którym wyemigruje do tej drugiej grupy. Na razie jest dobrze tak jak jest, przynajmniej dla mnie. A kto powiedział, że mam zadowolić wszystkich:)


Na razie zadowalam siebie, tym czym się zajmuję. Mam czarny golf na którym bardzo elegancko wygląda ten naszyjnik. Jest długi dynda sobie:). Kulki czarno- kryształowe szklane crackle, srebrny łańcuszek, cyrkoniowe kuleczki posrebrzane.




Do tego fajne wiszące kolczyki, choć przyznam się szczerze, że nie nosze ich razem bo są za blisko siebie:) co za dużo to się choinka obrazi:) Zrobię do nich bransoletę to będzie akurat:P




To zdjęcie robiliśmy na balkonie koło wrzosów mojej mamy, tak więc wszystko zrobiło się takie ładne liliowe. Więcej nic nie dodam bo jaki jest koń każdy widzi:)













Porzeczkowy naszyjnik to już inna historia. Na zamówienie weselne koleżanki Katheriny (pozdrawiam serdecznie). Więc jak widzicie lato się kończy a ja z porzeczek nie wychodzę. No i ok. Alles Klar jak mówią nasi zachodni sąsiedzi.

sobota, 5 września 2009

Otomin

Niedaleko Gdańska leży wśród lasów spokojne, malownicze Jezioro Otomińskie. Obok jeziora leży ( kiedyś wieś, dzisiaj już prawie dzielnica Gdańska) Otomin, od którego pochodzi nazwa jeziora. Ale znana jest legenda, która mówi inaczej. Ponad tysiąc lat temu nad jeziorem, w grodzisku mieszkał samotnie ze służbą rycerz Otomin. Często o zachodzie słońca przechadzał się nad brzegiem jeziora i któregoś dnia równo o zachodzie słońca usłyszał unoszące się z jeziora dźwięki harfy. Zaintrygowany przychodził codziennie aż jego trud został wynagrodzony i z jeziora wynurzyła się rusałka. Miała na imię Otomina i mieszkała w głębi jeziora samotnie. Rycerz zauroczony dziewczyną spotykał się z nią co noc do momentu otrzymania rozkazu od samego Księcia Wisława. Rozkaz dotyczył uczestnictwa w turnieju rycerskim w Gdańsku. Otomin musiał w nim uczestniczyc, bo wola księcia była najważniejsza. Żegnając się z rusałką Otominą otrzymał od niej wieniec białych lilii aby pamiętał o niej i mógł wygrac turniej. Jednak prosiła go o jedno, nie może zdradzic nikomu od kogo otrzymał kwiaty. Rycerz pojechał do gdańskiego grodu i unoszony miłością Otominy wygrał turniej. Książę Wisław zaprosił go na późniejszą ucztę, gdzie Otomin bawił się i radował ucztując, jedząc i pijąc, nie unikając miodu pitnego. Baczne oko na rycerza miały córki księcia: Subisława, Mirosława i Justyna, kuzynka zza Odry. Przymilały się do niego przez całą wieczerzę, nie dając mu spokoju zagadywały kto przystroił go pięknymi liliami. Znużony całym dniem oraz dużą ilością miodu rycerz, chcą pozbyć się natrętnych dziewczyn powiedział, że kocha się w rusałce Otominie i to ona tak go ustroiła. Nie zdążył jeszcze dokończyć zdania gdy spostrzegł na twarzach dziewczyn przerażenie. Zerwał wianek z głowy i zobaczył, że lilie zwiędły i sczerniały jakby rażone gwałtownym ogniem. Otomin zerwał się, wskoczył na konia i ruszył traktem do swojego grodziska. Kiedy końskie kopyta zadudniły na drewnianym podjeździe nad fosą, natychmiast otwarły się bramy grodziska. Otomin zastał swoją służbę bardzo podnieconą. Zaufany giermek powiedział mu, że o północy, niedawno temu jakiś gwałtowny, przejmujący szloch przeszedł ponad jeziorem. Zrozpaczony Otomin pobiegł nad brzeg jeziora wołając swoją Otominę, ale ona nigdy już się nie pokazała. Zdradzona Otomina na zawsze pozostała na dnie w swoim samotnym pałacu. A z powierzchni wody znikły wszystkie lilie...
Jezioro Otomińskie. Czy to rusałka...No raczej nie:P
Znikły lilie a łabędzie pozostały...