sobota, 27 listopada 2010

Bransoleka charms

Dzisiaj z serii pomysł na (nie cierpię tych reklam:P) bransoletkę z resztek: czyli bardzo popularne charmsy. Wszystko w tej koncepcji sprowadza się do wyboru koralików, które mają tworzyć bransoletkę. Tak jak napisałam wcześniej jest to przeze mnie zwana bransoletka z resztek, ponieważ z zasady taką bransoletkę tworzy się z nieszablonowych połączeń koralików. Bazą jest łańcuszek o długości która obejmie rękę dla której tworzy się tą bransoletkę. Oczka muszą być na tyle duże, żeby można było przyczepić koraliki. Całość w zamiarze ma dyndać i powiewać (no dobra bez szaleństw:P). Bransoletka musi się zapinać, więc tak jak widać na zdjęciu przygotowałam kółeczka sprężynowe i zapięcie.

Mamy już odstawę teraz fajnie jest sobie poszperać po wszelkich pudełeczkach i zakamarkach, w którym trzymamy wszelkie koraliki i wybrać te które nam wena podpowiada. Koraliki dobrze poprzykładać do łańcuszka i zwizualizowąć sobie jak będzie wyglądać docelowo.

Ja przekładałam koraliki chyba z półgodziny, bo to samo w sobie jest fajną zabawą. W końcu zdecydowałam się na taki zestaw z patrzącymi oczami.

Teraz zakasałam rękawy i zabrałam się do pracy. Koraliki pozakładałam na gwoździe (te z płaską końcówką). Można też pozakładać na szpilki. Ja wybrałam gotowe (coby ułatwić sobie pracę, ale można kombinować z drutem jubilerskim).

Poucinałam końcówki gwoździ (były za długie). Wszystko co robię układam w porządku jaki ustaliłam, bo później nie mam problemu z kolejnością i utrzymuję miejsce pracy w porządku.

Zawijam haczyki, czyi tworzę loopik z końcówki gwoździa. Za pomocą szczypiec bocianich.

Zakładam jeszcze niedomknięte loopiki na odpowiednie miejsce na łańcuszku i dociskam szczypcami.

I tak wygląda gotowa bransoletka. Bardzo efektowni wygląda na ręce. Można zmieniać jej ustawienie koralików. Coś dodać coś odjąć i mamy bardzo prosty pomysł na zmianę charakteru bransoletki.

A u nas dzisiaj spadł śnieg i zima przyszła. Zaczynam powoli myśleć o świętach i Sylwestrze i nie wiedzieć czemu o biednych sarenkach w lesie.

piątek, 12 listopada 2010

Jedwabne malowanie

Drugie podejście do malowania na jedwabiu. Bardzo wciągające, nigdy nie spotkałam się z tak wymagającą techniką. Czego wymaga: poświęcenia, cierpliwości, spokoju, radosnego nastroju oraz pozostawienia wszelkich problemów za drzwiami. Każdy błąd, jest widoczny, i często nieodwrócenia.

Z tej pracy już jestem bardziej zadowolona, tym bardziej, że oprócz podstawówki nigdy nie malowałam, i właściwie uczę się tego.

Tutaj, pod zachodzące słońce widać jak przez jedwab przechodzi światło a konturówka organizuje przestrzeń.

I jeszcze jeden miały fragment pracy, która z różnych względów nie należy do udanych. Ale przypisuje sobie motto, że każda praca zbliża mnie do doskonałości. Chociaż mistrz Jedi mówił: Do or do not. There is no try:) Nie można być dla siebie za ostrym.
Dobra już koniec o mnie. Zdradzę, gdzie byłam i co robiłam.
Otóż razem z Kurą Domesticą wybrałyśmy się na warsztaty w Łucznicy (daleko ode mnie jak jasna... no bardzo daleko). Tyloma środkami lokomocji to nawet James Bond nie podróżował. Najbardziej podobało mi się w Warszawie Wschodniej gdzie okazało się, że nie ma dworca (bo w remoncie) i nie mam się gdzie schować przed deszczem i silnym zimnym wiatrem:) Ale co tam podróż, jak czekało na mnie tyle emocji. Jedzenie pyszne, ludzie fantastyczni i okolica piękna. W sumie często gdzieś wyjeżdżam, coraz mniej mnie ekscytują trudy podróży, czy spanie w obcych miejscach. Powoli opanowuję też sztukę pakowania. Co było wyjątkowego w czasie tego wyjazdu? Chyba to, że zrobiłam coś dla siebie i nie były to czyste wakacje bo w założeniu miałam nauczyć się czegoś a nie tylko odpoczywać. Nauka nie związana była z moją pracą zawodową (co jest dla mnie oczywiste i naturalne) a z moim hobby. Pierwszy raz zrobiłam coś profesjonalnego dla hobby. I jestem z tego faktu tak zadowolona. To na pewno zmienia moje podejście do tematu hobby. Zresztą spotkania z ludźmi, którzy się podobnymi rzeczami zajmują, ładują moje baterie na dłuższy czas. Po powrocie z Akademii Łucznica miałyśmy jeszcze okazje odwiedzenia fantastycznej Galerii Rękodzieła LAS RĄK (www.lrlr.pl). Dla tych co z Warszawy polecam odwiedziny. Warszawa Centralna powitała nas kapuśniaczkiem i takim rozgardiaszem, jakiego u siebie w Gdańsku nie widziałam (wole jednak mieszkać w mniejszym mieście). A w domu po weekendzie byłam dopiero po 1 w nocy przywitana lekkim mrozem.A tutaj poczytajcie o Akademii Łucznica i jej działalności.

Teoria Wielkiego Koloru

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie.


Czesław Miłosz

Światło jest promieniowaniem elektromagnetycznym, a sama barwa przedmiotów jest tylko wrażeniem jakie pozostaje w oku po odbiciu promieni od powierzchni. Z tego wynika, że przedmioty nie maja koloru, ale przyjmują go w zależności czy wchłaniają, czy odbijają światło. Czy nie brzmi to niepokojąco? I teraz tak, z tego co pamiętamy z fizyki czerń wchłania wszystkie promienie i nie odbija ich. Czerń jest brakiem koloru, symbolem nicości, nieobecności światła. Biel odwrotnie - odbija wszelkie promienie. A co z pozostałymi kolorami? Są kolory ważniejsze i te mniej ważne. Istnieją kolory zasadnicze (zasadnicze z zasady) zwane dalej pierwszymi, z których można otrzymać wszystkie inne kolory (choć mam z tym pewne problemy). Te kolory to: żółty, czerwony, niebieski. Nigdy nie mogłam ich spamiętać dopóki nie zaczęłam ich używać do faktycznego mieszania. Zawsze mi się tam miesza zielony:P a on przecież powstaje ze zmieszania kolorów podstawowych czyli żółtego i niebieskiego. Taki zielony i inne kolory to tak zwane kolory pochodne (ale nie nazwane od pochodni:P). Czyli tak szybko: niebieski plus żółty to kolor zielony (o różnym nasyceniu w zależności w jakich proporcjach mieszamy), niebieski plus czerwony to fiolet, żółty plus czerwony to pomarańcz. Istnieją, żeby nam łatwo nie było, kolory dopełniające czyli powstałe z połączenia koloru pierwszego (żółty, niebieski, czerwony) z kolorem pochodnym. W zależności od tego, ile dodamy jednego czy drugiego otrzymujemy różne gradacje. Kolory dopełniające znajdują się naprzeciw siebie w kole Newtona.
Coś nieco o jego teorii:
Za historycznie pierwszy model barw można uznać koło barw Newtona. Sir Isaac Newton (1643-1727) wykonał w roku 1666 eksperyment, rozszczepiając przy pomocy pryzmatu światło białe na barwy składowe widma. Stosując dwa pryzmaty Newton zauważył, że mieszając dwie dowolnie wyselekcjonowane barwy uzyskuje się trzeci kolor, inny niż dwa bazowe. Niektórych kolorów: czerwonego, zielonego i niebieskiego, nie da się jednak uzyskać przez mieszanie innych. Nazwano je barwami podstawowymi. Da się z kolei tak dobrać dwie barwy światła, że ich połączenie wytworzy w sumie efekt światła białego. Takie pary barw nazwano barwami dopełniającymi.

Na przykład dla czerwieni kolorem dopełniającym jest zieleń, na którą składa się 70% żółtego i 30% błękitu, kolorem dopełniającym dla żółcieni jest fiolet (70% czerwieni i 30% błękitu) a kolorem dopełniającym dla błękitu jest oranż (80% żółtego i 20% czerwieni).
Z ciekawostek dodam, że w sztucznym świetle, którego elementem dominującym jest czerwień, rozprasza inną kompozycje światła niż naturalne światło słoneczne, dlatego też przedmioty wyglądają inaczej w sztucznym świetle i w dziennym.
Teraz porozmawiamy o barwie i tonie. Termin barwa odnosi się do różnic kolorów, natomiast ton odnosi się do gradacji.
Kolory posiadają wartość emocjonalną również w sensie psychologicznym (chromoterapia). Dzielą się na barwy ciepłe i zimne.
Do barw ciepłych zalicza się gamy kolorów od żółtego do czerwonego. Są to kolory jaskrawe, pobudzające i dające wrażenie przybliżenia.
Barwy zimne to gama kolorów od zieleni do błękitu, należy do nich również kolor szary. Dają wrażenie oddalenia i gęstości. Faktycznie, im bardziej przedmioty są oddalone w przestrzeni, tym bardziej ich kolory zbliżają się do gamy tonów szarości, przez błękity do fioletu.

wtorek, 9 listopada 2010

Kamyki na naszych plażach

Jeszcze w wakacje przechadzając się po naszych plażach bałtyckich porobiłam zdjęcia okazom znalezionym na plaży. Mam na myli różne kamienie i kamyczki. Nie zrobiłam tego przypadkowo. Chciałam się w końcu zapoznać, co takiego (oprócz śmieci) znajduje się na naszych plażach. Często tak jest, że muszę określać co to za kamień różny przygodnym poszukiwaczom bursztynu. Spacerują tacy po plaży, zbierają każdy żółty kamyczek i myślą, że wzbogacą się szybko na bursztynie:). Tak więc jedziemy ze zdobieniem tej wiedzy:
Rozmaitość znalezionych kamyczków na plażach pochodzi z różnych stron nieraz z bardzo daleka. Większość pochodzi ze Skandynawii, skąd zostały przyniesione przez lodowce (nasuwające się kilkukrotnie na nasz kraj). Przez setki milionów lat góry skandynawskie zbudowane głównie ze krystalicznych skał magmowych, były niszczone przez deszcze wiatry i mrozy. I wtedy na scenie pojawił się Lądolód. Zaczął swoją wędrówkę zabierając po drodze co się da. Zostawił to wszystko u nas i w wielu innych krajach, stąd wiemy jak daleko się posunął. Część okruchów skalnych pozostała w okolicach Trójmiasta, między innymi właśnie z nich zbudowane są klify między innymi słynny klif orłowski. Klify są niszczone, odłamki trafiają z powrotem do morza, gdzie w strefie przyboju są obtaczane i wygładzane. Coraz bardziej okruchy skalne stają się otoczakami, w niektórych przypadkach stają się kształtu monet, zaokrąglonych i płaskich. Pomimo tak długiej drogi nasze kamienie są piękne, barwne i błyszczące. Warto o nich wiedzieć aby poszerzyć wiedzę o świecie.

Teraz już można wygooglać sobie coś więcej o kamieniach i następny razem wiedzieć co się znajduje na naszych plażach.