poniedziałek, 20 lipca 2009

Nasz kraj to jednak piekny jest...

Taka różnorodność powietrza i chmur:) i ludzi i otoczenia i nawet trawy to tylko u nas w Polsce. We mnie siedzi głęboko zakorzeniony lokalny patriotyzm. I chyba nie ma sensu żeby jakoś go specjalnie wykorzeniać. Ta wyprawa choć nie oszałamiająca była spełnieniem nawet kilku moich marzeń. Marzeń o zdobyciu jakiejś góry (większej od pagórka przed domem), pełzaniu w mrocznej jaskini, płukaniu się jak Janosik w górskim potoku, ekstremalnej burzy w górach (wiem dziwne mam marzenia) oraz o owcach i serach. Wszystko dało się załatwić za sprawą tylko 5 dniowego wyjazdu. I jak tu nie kochać Tatr. (Na zdjęciu moje ulubione zajęcie w pociągu, ktoś jeszcze lubi łapać wiatr w żagle:)??) Zaczęliśmy od trasy Doliną Roztoki do Morskiego Oka. Z małymi przygodami, bo niektórzy musieli wchodzi na zbutwiałe pnie powalonego drzewa i potem musieli z niego spadać i potem musieli myć się w potoku:. Pejzaże już majestatyczne jak na pierwszy nasz dzień w górach. Pogoda piękna z przelotnymi opadami. Chociaż kiedy dotarliśmy do Morskiego Oka zrobiło się bardzo zimno. Chwila zbyt krótka odpoczynku:p i panowie popędzili nas (mnie i siostrę) nad Czarny Staw pod Rysami. Z jednej strony Rysy, śnieg, czarne skały i stalowa woda. A z drugiej najbardziej romantyczny widok na świecie na Morskie Oko i schronisko oraz dolinę już pokrywającą się chmurami. Zejście do schroniska. Rzut oka na góry i ruszamy w trasę do Zakopanego. Mieliśmy mało czasu, ponieważ należało się zameldować przed 20 w schronisku, w którym spaliśmy. Tak więc pędziliśmy jak to stado kozic a poganiała nas przeogromna burza z piorunami i ulewą jakiej w życiu nie widziałam. A mieszkam nad morzem i sztorm to niejednokrotnie wydarzał się na moich oczach. Nasz rekord to godzina dwadzieścia do parkingu przed Morskim Okiem, cały czas w burzy. Co tam wszystkie membrany świata na potęgę pogody naszych gór. Puściły nawet specjalne buty trekowe, które potem musieliśmy suszyć aż dwa dni metodą na zmięta gazetę włożoną do środka. Chociaż muszę przyznać, że jak szybko mokły tak szybko schły, więc bilans wyrównany. Coś z tymi burzami jest, bo właściwie gdziekolwiek pojadę zawsze zmoczy mnie jakaś narowista burza, czy to na mazurach nad jeziorem, czy na na kajakach na środku rzeki. Zawsze muszę wracać w mokrych gaciach. (Na zdjęciu: Dolina Roztoki oraz diabelskie rogi, które przyświecały całej wyprawie. Ja na końcu drałuję:P)
Drugiego dnia nasz plan to Dolina Kościeliska z jej pięknymi jaskiniami. Chyba najładniejsza z dolin, choć nie widzieliśmy Doliny Pięciu Stawów Polskich więc może jeszcze zamilknę z osądami. Pierwsza na tapecie była Jaskinia Mroźna. Pięknie oświetlona i przygotowana trasa. Dla tych, którzy chcą spróbować jaskiń od czegoś łatwiejszego, albo wybierają się z dziećmi. Jaskinia faktycznie mroźna wiec koniecznie ciepłe ubrania, za to jak się z niej wychodzi można poczuć się jak w Jurasic Parku- wychodzi się prosto w gorące wilgotne powietrze, na mały taras z widokiem na dolinę porośniętą żywicznymi sosnami. Jeżeli chodzi o zdjęcie to wcale nie wyglądam jak nietoperz:) no może trochę. Chcę tylko przypomnieć, że było ciemno, zimno (6 stopni w skali Celsjusza) i dlatego mam taki dziwny wyraz twarzy. Mięśnie mi się skurczyły.


Ponieważ nic się nikomu nie stało ruszyliśmy dziarsko na podbój dalszych jaskiń. Poszliśmy do Jaskini Mylnej. Trasa do niej jest odgałęzieniem głównego szlaku i początkowo należy trochę powpinać się z pomocą łańcuchów. Acha wcale nie myślę jak tego używać tylko słucham jak ktoś do mnie z dołu mówi, żeby niejasności nie było:) Prawda jest taka, ze część wspinania się z łańcuchami uważam za najlepsze momenty wspinaczki po naszych górach.





Po drodze do jaskini Mylnej zahaczyliśmy o Jaskinie Raptawicką, która właściwie jest taka większą jamą. Ale wejście jest bardzo ciekawe. Najpierw wspina się kilka metrów po łańcuchach prawie pionową skałą, a potem nura w dół po drabince do jaskini. I właśnie z otworu wejściowo-wyjściowego zrobione jest to zdjęcie. Do Jaskini Mylnej został nam niewielki już kawałek, przyłączyliśmy się do grupy poznaniaków, którzy również pragnęli rzucić się w odmęty Jaskini Mylnej. Jaskinia nie darmo nosi swoją nazwę, na prawdę kilku turystów w niej zabłądziło ze skutkiem tragicznym. No ale zabłądzili z braku światła. My byliśmy przygotowani. Do jaskini polecam: latarki czołowe, plan jaskini wydrukowany, 120 litrowe worki na śmieci (na plecaki, żeby nie zamokły i się nie pobrudziły), rękawiczki rowerowe i jednak kask (czego nie mieliśmy a teraz mamy w zamian siniaki). Jaskinia jest mroczna i mokra i w pewnym sensie taka pierwotna. Jest zimno i ciasno trzeba się przeciskać na czworaka, uważać na głowę i żeby się nie pośliznąć. Raz zboczyliśmy ze szlaku żeby spenetrować Wielką Izbę. Warto było choć otwór do niej zaczynał się na wysokości pasa i piął się lekko w górę. Panowie z Poznania zrobili tam grupowe zdjęcie ale jeszcze na nie czekamy. Sama jestem ciekawa jak wyszło. Pewnie 9 par świecących oczu w ciemności:P W jaskini wszędzie było mleczko wapniowe tak więc po wyjściu wszyscy byli umazani nie na czarno jak się spodziewaliśmy tylko na biało. I wtedy to właśnie odbyło się wielkie mycie gdańsko- poznańskie w potoku. Zwane dalej na kartach historii Wielkim Myciem.





Powiem Wam, że na mapach to wszystko tak prosto wygląda. Tu tylko 30m minut a tu tylko 15 minut podejścia, a okazuje się że są łańcuchy i schodzi trochę więcej:) I ten czas ogólnie w górach inaczej płynie. Od dziecka lubiłam oglądać mapy, ale używanie ich w terenie to już czysta przyjemność. Przydawały się, choć trasy są fantastycznie oznaczone. Ten znak pokazuje trasę do Schroniska Murowaniec, tam gdzie człowiek styka się z górami:). Z Murowańca zaczynają się ciekawe trasy, również na słynną Orlą Perć. Jeżeli chodzi o jedzonko to polecam żurek w schronisku, a i naleśniczki podobno nie do pogardzenia.





Tak jak ze schroniska nad Morskiem Okiem prowadzi szlak na Czarny Staw pod Rysami , tak z Murowańca prowadzi szlak na Czarny Staw Gąsienicowy. Co prawda już nie tak spektakularny widok na dolinę, ale i tak Drugi:) Czarny Staw nie odbiega daleko urokiem od Morskiego Oka. Na pewno mniej zatłoczony:) Stąd rozpoczęłam wędrówkę na swoją pierwszą wyższą górę zwaną niepozornie Małym Kościelcem:)





Oto jestem stoję na górze:) Mały Kościelec i ten widoczny szczyt to Kościelec na który jednakowoż nie weszłam z braku czasu, cieplejszych ubrań, towarzystwa z braku wszystkiego i żałuję. Ale co ma wisieć nie utonie i pojadę tam za rok i damy radę:) Podobno na skalistych partiach Małego Kościelca trenują taternicy:)








Ok jestem na szczycie:) Zapomniałam aparatu więc zdjęcie jak na XXI wiek przystało zrobione komórką. Wiem jestem czerwona jak moja kurtka, usta mam sine, ale na prawdę się cieszę. Po prostu jeszcze nie odetchnęłam a zdjęcie miało być takie realistyczne, bez głupich uśmiechów żebym pamiętała jak tam było zimno, jak smakowała mleczna czekolada z orzechami i łyk zimnej wody.





A kolejnego dnia, tak byliśmy zmęczeni bieganiem od rana do nocy:, że zdecydowaliśmy się na lekki (30 km) spacerek po Dolinie Chochołowskiej. I owce były i bacówki były i sery były i szarlotka w schronisku i Kapliczka i krowa pasąca się koło schroniska i ostrzeżenie o żmijach i piękna pogoda i szemrzące potoki i mostek drewniany na którym mogłam się oprzeć:P







Chciałam tylko na koniec dodać, że nie należę już do siebie, moja część została w górach i myślę, że pieniążek rzucony do Morskiego Oka pomoże mi tam jeszcze wrócić.

2 komentarze:

  1. Oj pięknie, cudownie - przez chwilę byłam z Tobą w górach. Jakie widoki, a jaskinie - ech... No i Ty - zdecydowanie wyraźna. Wspaniale.
    Mój osobisty wypad - jak wiesz - będzie przeciwpałożnie. Znaczy się: ku Tobie na wybrzeże :). I pewnie zostawię kawałek siebie nad Bałtykiem - tam gdzieś się wrzuca pieniążek, prawda? I nie mam na myśli parkomatu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aleksandrocholik21 lipca 2009 08:13

    :) Coś znajdziemy do wrzucania pieniążka:)

    OdpowiedzUsuń