poniedziałek, 27 grudnia 2010

Poniedziałek

I święta się skończyły. Dzisiaj rano przysięgałam jeszcze w łóżku, że jak jeszcze raz wpadnę na pomysł pójścia do pracy po świętach jak mam urlop do wykorzystania to wpadnę w czarną rozpacz i mogę zostać wybrana królem osłów lub oślic jak kto woli. Miasto ciche zasypane, przymrożone (minus 13 stopni). Autobus śmiga przez miasto, a ja mam czas na poświąteczne przemyślenia. Całe dwa i pół dnia świętowania minęły pod znakiem kapusty (pierogi z kapustą i grzybami, bigos, kapusta z grochem i grzybami),odkrywam nowe warzywo:) na nowo. Im jestem starsza tym bardziej lubię takie tradycyjne smaki. Dzisiaj już dieta (herbatka, herbatka, herbatka). O ile smak mi dojrzewa, to gust literacki nie bardzo. W ramach relaksu obejrzałam wszystkie bajki (Shrek, Kung fu Panda, Madagaskar i inne), no i słucham audiobooków (Harry Potter, Lew, Czarownica i stara szafa, Przygody Mikołajka oraz Gwiezdny Pył:P). Cofam się, chociaż po wyglądzie nie widać (a przed świętami zainwestowałam w świetne nowe podkłady, bazy silikonowe i inne rozświetlające). Zbliża się koniec roku, a szkoda bo to był fajny rok. Nawet powiem, że cudowny. Pod koniec małe zamieszanie bo zgubiłam komórkę (ale jak tak myślę to chyba najgorsza rzecz jaka mnie spotkała w tym roku), nieźle co:P Nie no było trochę dramatów ale nie najgorszych bo już o nich nie pamiętam. Ogólnie rok wypada na plus i to jest najważniejsze.
Przed końcem roku Wam życzę samych plusów a sobie makowca (bo podobno rozwesela).

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Pomysły na świąteczny prezent

Ponieważ Święta się zbliżają, ulice śniegiem zasypane i czuć zapach pierników, chciałam napisać coś o prezentach. W mojej rodzinie nigdy nie było zwyczaju obdarowywania się drogimi prezentami pod choinkę. Z dzieciństwa pamiętam, radość z paczki pomarańczy trochę czekolady, jakaś książka (najbardziej pożądany prezent), a jak się trafiła jakaś zabawka to było wesoło. Ten zwyczaj obdarowywania się drobnymi upominkami został do dziś. Trudno mi sobie uświadomić, że niektórzy ludzie czekają tylko na prezenty, bardzo drogie prezenty. Wyliczanie się kto co dostał i za ile. Rozumiem, że każdy ma inną zasobność portfela, i w sumie nie ma co sobie żałować:) ale z drugiej strony w czasach, kiedy tak na prawdę wszystko w sklepach jest i niczego nie trzeba zdobywać, kombinować i załatwiać , prezenty powinny moim zdaniem nieść inny ładunek, taki bardziej emocjonalny. Powinny być bardziej spersonalizowane. Bo skoro można kupić praktycznie wszystko to trudniej się wykazać fantazją, kreatywnością i znajomością drugiej obdarowywanej osoby. Bo to wymaga czasu i pomysłu. Ponieważ ja zawsze jestem za tańszymi rozwiązaniami i lubię rękodzieło, podzielę się z Wami pomysłami na drobne prezenty robione własnoręcznie.
1. Rzeczy wykonane na drutach bądź szydełku od zawsze stanowiły dobry pomysł na obdarowanie bliskiej osoby. Ile to czasu i energii trzeba poświęcić, a jaka radość obdarować kogoś kto doceni:)
2. Własnoręcznie ozdobione przedmioty codziennego użytku, to również pomysł na mały prezent. Można ozdabiać różnie i decoupage i różnymi materiałami, wszystko zależy co ozdabiamy. A na przykład taka szkatułka własnoręcznie ozdobiona to i piękne i praktyczne:)
3. Zawsze marzyłam żeby od kogoś otrzymać takie własnoręcznie zrobione konfitury. Ktoś latem się natrudził, żeby zamknąć (nie za karę) owoce w słoiczku. I zimną, gdy ciemno i zimno nam je podarował.
4. Wiem, że trochę oklepane, ale podarowanie komuś zdjęcia np. w pięknej ramce jest jednak fajne. Można na przykład zrobić zdjęcie w tylu nieszablonowych wersjach, na przykład foto-puzzle. Albo jakaś ramka z kolażem z różnych zdjęć.
5. Nie ma nić świąteczniejszego niż pierniki:) a taka chatka z piernika własnoręcznie zrobiona, mniam:)
6. Jak już jesteśmy przy jedzeniu to pięknie opakowane smakowite muffinki będą dobrym mało zobowiązującym prezentem.
7. Jak jedzenie to i picie:) nalewka i nic dodać nic ująć.
8. Oczywiście zrobiona przez siebie biżuteria, ale to takie oczywiste:)
9. Własnoręcznie zrobione kosmetyki. I tu Was chyba zaskoczyłam. Naturalne kosmetyki do przechowywania w lodówce są coraz bardziej popularne. Własnoręcznie robione mydło (sama robiłam z kawą, cynamonem i płatkami owsianymi), piling również z kawy czy inne, w Internecie można znaleźć wiele przepisów.
Tak więc życzę dobrej zabawy w wymyślaniu drobnych prezentów i może komuś uda się przygotować coś własnoręcznie.
Wesołych Świąt:)

sobota, 27 listopada 2010

Bransoleka charms

Dzisiaj z serii pomysł na (nie cierpię tych reklam:P) bransoletkę z resztek: czyli bardzo popularne charmsy. Wszystko w tej koncepcji sprowadza się do wyboru koralików, które mają tworzyć bransoletkę. Tak jak napisałam wcześniej jest to przeze mnie zwana bransoletka z resztek, ponieważ z zasady taką bransoletkę tworzy się z nieszablonowych połączeń koralików. Bazą jest łańcuszek o długości która obejmie rękę dla której tworzy się tą bransoletkę. Oczka muszą być na tyle duże, żeby można było przyczepić koraliki. Całość w zamiarze ma dyndać i powiewać (no dobra bez szaleństw:P). Bransoletka musi się zapinać, więc tak jak widać na zdjęciu przygotowałam kółeczka sprężynowe i zapięcie.

Mamy już odstawę teraz fajnie jest sobie poszperać po wszelkich pudełeczkach i zakamarkach, w którym trzymamy wszelkie koraliki i wybrać te które nam wena podpowiada. Koraliki dobrze poprzykładać do łańcuszka i zwizualizowąć sobie jak będzie wyglądać docelowo.

Ja przekładałam koraliki chyba z półgodziny, bo to samo w sobie jest fajną zabawą. W końcu zdecydowałam się na taki zestaw z patrzącymi oczami.

Teraz zakasałam rękawy i zabrałam się do pracy. Koraliki pozakładałam na gwoździe (te z płaską końcówką). Można też pozakładać na szpilki. Ja wybrałam gotowe (coby ułatwić sobie pracę, ale można kombinować z drutem jubilerskim).

Poucinałam końcówki gwoździ (były za długie). Wszystko co robię układam w porządku jaki ustaliłam, bo później nie mam problemu z kolejnością i utrzymuję miejsce pracy w porządku.

Zawijam haczyki, czyi tworzę loopik z końcówki gwoździa. Za pomocą szczypiec bocianich.

Zakładam jeszcze niedomknięte loopiki na odpowiednie miejsce na łańcuszku i dociskam szczypcami.

I tak wygląda gotowa bransoletka. Bardzo efektowni wygląda na ręce. Można zmieniać jej ustawienie koralików. Coś dodać coś odjąć i mamy bardzo prosty pomysł na zmianę charakteru bransoletki.

A u nas dzisiaj spadł śnieg i zima przyszła. Zaczynam powoli myśleć o świętach i Sylwestrze i nie wiedzieć czemu o biednych sarenkach w lesie.

piątek, 12 listopada 2010

Jedwabne malowanie

Drugie podejście do malowania na jedwabiu. Bardzo wciągające, nigdy nie spotkałam się z tak wymagającą techniką. Czego wymaga: poświęcenia, cierpliwości, spokoju, radosnego nastroju oraz pozostawienia wszelkich problemów za drzwiami. Każdy błąd, jest widoczny, i często nieodwrócenia.

Z tej pracy już jestem bardziej zadowolona, tym bardziej, że oprócz podstawówki nigdy nie malowałam, i właściwie uczę się tego.

Tutaj, pod zachodzące słońce widać jak przez jedwab przechodzi światło a konturówka organizuje przestrzeń.

I jeszcze jeden miały fragment pracy, która z różnych względów nie należy do udanych. Ale przypisuje sobie motto, że każda praca zbliża mnie do doskonałości. Chociaż mistrz Jedi mówił: Do or do not. There is no try:) Nie można być dla siebie za ostrym.
Dobra już koniec o mnie. Zdradzę, gdzie byłam i co robiłam.
Otóż razem z Kurą Domesticą wybrałyśmy się na warsztaty w Łucznicy (daleko ode mnie jak jasna... no bardzo daleko). Tyloma środkami lokomocji to nawet James Bond nie podróżował. Najbardziej podobało mi się w Warszawie Wschodniej gdzie okazało się, że nie ma dworca (bo w remoncie) i nie mam się gdzie schować przed deszczem i silnym zimnym wiatrem:) Ale co tam podróż, jak czekało na mnie tyle emocji. Jedzenie pyszne, ludzie fantastyczni i okolica piękna. W sumie często gdzieś wyjeżdżam, coraz mniej mnie ekscytują trudy podróży, czy spanie w obcych miejscach. Powoli opanowuję też sztukę pakowania. Co było wyjątkowego w czasie tego wyjazdu? Chyba to, że zrobiłam coś dla siebie i nie były to czyste wakacje bo w założeniu miałam nauczyć się czegoś a nie tylko odpoczywać. Nauka nie związana była z moją pracą zawodową (co jest dla mnie oczywiste i naturalne) a z moim hobby. Pierwszy raz zrobiłam coś profesjonalnego dla hobby. I jestem z tego faktu tak zadowolona. To na pewno zmienia moje podejście do tematu hobby. Zresztą spotkania z ludźmi, którzy się podobnymi rzeczami zajmują, ładują moje baterie na dłuższy czas. Po powrocie z Akademii Łucznica miałyśmy jeszcze okazje odwiedzenia fantastycznej Galerii Rękodzieła LAS RĄK (www.lrlr.pl). Dla tych co z Warszawy polecam odwiedziny. Warszawa Centralna powitała nas kapuśniaczkiem i takim rozgardiaszem, jakiego u siebie w Gdańsku nie widziałam (wole jednak mieszkać w mniejszym mieście). A w domu po weekendzie byłam dopiero po 1 w nocy przywitana lekkim mrozem.A tutaj poczytajcie o Akademii Łucznica i jej działalności.

Teoria Wielkiego Koloru

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie.


Czesław Miłosz

Światło jest promieniowaniem elektromagnetycznym, a sama barwa przedmiotów jest tylko wrażeniem jakie pozostaje w oku po odbiciu promieni od powierzchni. Z tego wynika, że przedmioty nie maja koloru, ale przyjmują go w zależności czy wchłaniają, czy odbijają światło. Czy nie brzmi to niepokojąco? I teraz tak, z tego co pamiętamy z fizyki czerń wchłania wszystkie promienie i nie odbija ich. Czerń jest brakiem koloru, symbolem nicości, nieobecności światła. Biel odwrotnie - odbija wszelkie promienie. A co z pozostałymi kolorami? Są kolory ważniejsze i te mniej ważne. Istnieją kolory zasadnicze (zasadnicze z zasady) zwane dalej pierwszymi, z których można otrzymać wszystkie inne kolory (choć mam z tym pewne problemy). Te kolory to: żółty, czerwony, niebieski. Nigdy nie mogłam ich spamiętać dopóki nie zaczęłam ich używać do faktycznego mieszania. Zawsze mi się tam miesza zielony:P a on przecież powstaje ze zmieszania kolorów podstawowych czyli żółtego i niebieskiego. Taki zielony i inne kolory to tak zwane kolory pochodne (ale nie nazwane od pochodni:P). Czyli tak szybko: niebieski plus żółty to kolor zielony (o różnym nasyceniu w zależności w jakich proporcjach mieszamy), niebieski plus czerwony to fiolet, żółty plus czerwony to pomarańcz. Istnieją, żeby nam łatwo nie było, kolory dopełniające czyli powstałe z połączenia koloru pierwszego (żółty, niebieski, czerwony) z kolorem pochodnym. W zależności od tego, ile dodamy jednego czy drugiego otrzymujemy różne gradacje. Kolory dopełniające znajdują się naprzeciw siebie w kole Newtona.
Coś nieco o jego teorii:
Za historycznie pierwszy model barw można uznać koło barw Newtona. Sir Isaac Newton (1643-1727) wykonał w roku 1666 eksperyment, rozszczepiając przy pomocy pryzmatu światło białe na barwy składowe widma. Stosując dwa pryzmaty Newton zauważył, że mieszając dwie dowolnie wyselekcjonowane barwy uzyskuje się trzeci kolor, inny niż dwa bazowe. Niektórych kolorów: czerwonego, zielonego i niebieskiego, nie da się jednak uzyskać przez mieszanie innych. Nazwano je barwami podstawowymi. Da się z kolei tak dobrać dwie barwy światła, że ich połączenie wytworzy w sumie efekt światła białego. Takie pary barw nazwano barwami dopełniającymi.

Na przykład dla czerwieni kolorem dopełniającym jest zieleń, na którą składa się 70% żółtego i 30% błękitu, kolorem dopełniającym dla żółcieni jest fiolet (70% czerwieni i 30% błękitu) a kolorem dopełniającym dla błękitu jest oranż (80% żółtego i 20% czerwieni).
Z ciekawostek dodam, że w sztucznym świetle, którego elementem dominującym jest czerwień, rozprasza inną kompozycje światła niż naturalne światło słoneczne, dlatego też przedmioty wyglądają inaczej w sztucznym świetle i w dziennym.
Teraz porozmawiamy o barwie i tonie. Termin barwa odnosi się do różnic kolorów, natomiast ton odnosi się do gradacji.
Kolory posiadają wartość emocjonalną również w sensie psychologicznym (chromoterapia). Dzielą się na barwy ciepłe i zimne.
Do barw ciepłych zalicza się gamy kolorów od żółtego do czerwonego. Są to kolory jaskrawe, pobudzające i dające wrażenie przybliżenia.
Barwy zimne to gama kolorów od zieleni do błękitu, należy do nich również kolor szary. Dają wrażenie oddalenia i gęstości. Faktycznie, im bardziej przedmioty są oddalone w przestrzeni, tym bardziej ich kolory zbliżają się do gamy tonów szarości, przez błękity do fioletu.

wtorek, 9 listopada 2010

Kamyki na naszych plażach

Jeszcze w wakacje przechadzając się po naszych plażach bałtyckich porobiłam zdjęcia okazom znalezionym na plaży. Mam na myli różne kamienie i kamyczki. Nie zrobiłam tego przypadkowo. Chciałam się w końcu zapoznać, co takiego (oprócz śmieci) znajduje się na naszych plażach. Często tak jest, że muszę określać co to za kamień różny przygodnym poszukiwaczom bursztynu. Spacerują tacy po plaży, zbierają każdy żółty kamyczek i myślą, że wzbogacą się szybko na bursztynie:). Tak więc jedziemy ze zdobieniem tej wiedzy:
Rozmaitość znalezionych kamyczków na plażach pochodzi z różnych stron nieraz z bardzo daleka. Większość pochodzi ze Skandynawii, skąd zostały przyniesione przez lodowce (nasuwające się kilkukrotnie na nasz kraj). Przez setki milionów lat góry skandynawskie zbudowane głównie ze krystalicznych skał magmowych, były niszczone przez deszcze wiatry i mrozy. I wtedy na scenie pojawił się Lądolód. Zaczął swoją wędrówkę zabierając po drodze co się da. Zostawił to wszystko u nas i w wielu innych krajach, stąd wiemy jak daleko się posunął. Część okruchów skalnych pozostała w okolicach Trójmiasta, między innymi właśnie z nich zbudowane są klify między innymi słynny klif orłowski. Klify są niszczone, odłamki trafiają z powrotem do morza, gdzie w strefie przyboju są obtaczane i wygładzane. Coraz bardziej okruchy skalne stają się otoczakami, w niektórych przypadkach stają się kształtu monet, zaokrąglonych i płaskich. Pomimo tak długiej drogi nasze kamienie są piękne, barwne i błyszczące. Warto o nich wiedzieć aby poszerzyć wiedzę o świecie.

Teraz już można wygooglać sobie coś więcej o kamieniach i następny razem wiedzieć co się znajduje na naszych plażach.

poniedziałek, 25 października 2010

Polska Biżuteria

Co ja się będę tłumaczyć, dawno nie zaglądałam i to ja się z tym najgorzej czuje. W pracy szaleństwo i ledwo się wyrabiam. To jest pierwszy mój wolny wieczór od długiego czasu. Więc i z weną jakoś powoli. Wszystko co związane z blogiem i portalem odłożone na nieokreśloną przyszłość. W tym tygodniu mam szkolenie z technik relaksacyjnych:P to się pewnie przyda. Przynajmniej nie zaszkodzi. Ale żeby nie było, że już tak mnie w ogóle nic nie rusza to chce wam pokazać portal :
Polska Biżuteria

bardzo fajnie zrobiony i sporo ciekawych wiadomości dla tych, co się interesują biżuterią.
A w dodatku prowadzą konkurs
Konkurs
normalnie mogłabym wszystko to na siebie założyć, dawno nie widziałam konkursu z tak obiecującą biżuterią. Ludzie to jednak są utalentowani.
I tak na koniec polecam kontrowersyjny wywiad z jednym z twórców biżuterii w starym stylu. Może wywiad nie jest sam w sobie kontrowersyjny ale komentarze pod nim są. Mi się przypomniały stare dobre czasy w przemyśle jubilerskim. Stara dobra szkoła, i szczególnie w samym wywiadzie czuć ten klimacik.

Wywiad

niedziela, 3 października 2010

Jeszcze raz jedwab

Ponieważ moja druga połówka nalega nie tylko na poprawne wymawiane niektórych wyrazów np. podłączać i wyłączać:P nalega również na umieszczenie ponownie zdjęcia jedwabiu, ponieważ uznał w swojej nieomylności, że zdjęcie przez niego zrobione jest lepsze o niebo (pokazuje niebo), i wprawi wszystkich czytelników w stan bliski nirwany i poczujemy się jak teen spirit:p
Oto zdjęcie (tak było zrobione w wakacje:P)

A dzisiaj wracamy do tworzenia dalszych tutoriali, wolno to idzie ponieważ zbiegło nam się sporo życiowych i zawodowych wyzwań a kto nie da rady jak nie my:)

niedziela, 12 września 2010

Naprawa naszyjnika- tutorial

Taka sytuacja jak na zdjęciu zdarza się nad wyraz często. Zrywa nam się linka czy to w naszyjniku czy to w bransoletce. Dobrze jak kamienie się nie pokruszą przy upadku albo znajdziemy je wszystkie. Wtedy coś temu trzeba zaradzić i naprawić naszyjnik. Potrzebujemy nowej linki, sznurka, rzemienia, czy żyłki. Czegoś co zastąpi nam tą starą zerwaną. Pamiętamy o tym, że koraliki mają swoją średnicę otworu i nie każda linka się w nim zmieści. Najlepiej skorzystać z typu materiału, który był wcześniej. Przy tak zmyślnie ułożonym naszyjniku proponuje zdejmowanie powoli koralików i układanie ich w tej kolejności w jakiej zdejmowaliśmy. Z doświadczenia wiem, że potem łatwiej je ułożyć tak jak były. Po co sobie dostarczać dodatkowego stresu szukając, który koralik był następny.



Czyli tak, zdejmujemy i zakładamy nową linkę. Można zastosować coś takiego jak supełkowanie, czyli robienie pojedynczego supełka po każdym koraliku. Supełki muszą ściśle przylegać do koralika. Zapobiega to ocieraniu się koralików o siebie, oraz jeżeli znowu się nam naszyjnik rozwali nie będziemy musieli gonić koralików po podłodze:). Jeżeli się dobrze przyjrzycie to po obu stronach na ostatnich koralikach robię taki myk. W tym przypadku ostatnimi koralikami są kuleczki. Prowadzę żyłkę jubilerską przez otwór w koraliku a następnie wracam i przekładam żyłkę jeszcze raz. To pozwala żyłce bezpieczniej utrzymać cały naszyjnik.



Teraz przechodzimy do najtrudniejszej fazy naprawy tego naszyjnika, czyli zabawa z klejem. A jak już wspominałam zabawa z klejem dostarcza duuużo wrażeń i atrakcji. Może nie tej rangi co połykacze ognia ale blisko. Cóż ja tu przygotowałam. I klej się pojawił oczywiście, i łapaczki, i stopery, i kółeczka oraz zapięcia. Łańcuszek, który widać na zdjęciu jest łańcuszkiem do regulacji.



Z tą łapaczką robimy tak zakładamy ją na linkę, bierzemy stopera zakładamy do środka, ściskamy. Kropelka kleju. Czekamy aż wyschnie. Zmywamy klej półgodziny zmywaczem do paznokci (ale może to tylko ja). Ściskamy łapaczkę odcinamy końcówkę nitki. Zakładamy kółeczko i zapięcie. To samo robimy z drugiej strony. Na zdjęciu łapaczka po nałożeniu kleju w środku.






Tak wygląda gotowy naszyjnik z masy perłowej. Przy takich naszyjnikach można się spodziewać, że żyłka kiedyś puści. Szczególnie przy takich jak ten- kupiony pewnie gdzieś na bazarze.Bo i kamienie są ciężkie i linka pojedyncza i dość śliska i co tu dużo ukrywać gorszej jakości. Ale po zmianie na lepszą żyłkę, wszystko to jest bardziej stabilne. Warto się zastanowić jak wzmocnić całą konstrukcję, tak abyśmy nie tracili czasu na naprawy w przyszłości.
Jesień jest dobrą porą do twórczych napraw i działania w zaciszu domu. Dlatego przygotowania portalu, po krótkiej niemocy ruszyły dalszą parą. Pozdrawiam

środa, 8 września 2010

Grzyby


Aż trudno się było powstrzymać. Taka odskocznia od portalu:) Czyż nie są piękne:) I jak tu nie lubić jesieni. A dzisiaj piękne słońce i cieplutko i humor jakoś powrócił. To idę do kuchni smażyć kurki:P

niedziela, 5 września 2010

A w niedzielę coś innego

Wstałam rano i ponieważ jest okrutnie zimno jak na wrzesień postanowiłam zrobić coś innego, coś do czego dawno nie wracałam. Postanowiłam pomalować na jedwabiu. Dawno tego nie robiłam i już wyszłam z wprawy zaczełm od czegoś łatwego. To jest abstrakcja na temat storczyków. Błagam nie oceniajcie mnie zbyt surowo, bo w domu mam totalny bałagan wszędzie są farby i konturówka a ja jestem cała umazana. No ok dość tego gadania oto moje dzisiejsze dzieło (na poziomie podstawówki ale od czegoś trzeba zacząć). Trudne są te jedwabie...

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

10 rzeczy, które lubię

Ponieważ zostałam skazana:) na wskazanie 10 (tylko) rzeczy, które lubię, nie uchylam się tylko działam:
1. Lubię oglądać burzę, nawet poza domem. Przeżyłam kilka ciekawych. Jedną na środku rzeki podczas spływu zawinięta w wielką folię (taką jak worek do śmieci).
2. Lubię lasy iglaste, jest coś w nich podniecającego, i to, że są wiecznie zielone jakby potwierdzały, ze optymistą można być cały czas.
3. Kulinarnie uwielbiam jeść od słodkich do słonych przez pikantne. Ciągle myślę o jedzeniu i kocham miłością czystą ziemniaki.
4. Lubię czytać książki w autobusach, kolejkach, pociągach i tramwajach. Jak nie mam książki to czytam wszystko łącznie z regulaminem oraz biletami.
5. Lubię kajakować wczesnym porankiem, gdy słońce zaczyna przygrzewać jesteśmy sami na rzece i ptaki śpiewają. Podnosi się mgła.
6. Lubię siedzieć na plaży we wrześniu i patrzeć na najpiękniejszy kolor Bałtyku jaki tylko widziałam.
7. Lubię wrócić zmęczona, zmoknięta, głodna i brudna do domu. Zaspokajanie najprostszych potrzeb jest największą nagrodą. Gorąca kąpiel coś gorącego do zjedzenia i ciepłe pachnące łóżko, doceniam to tak bardzo tylko wtedy.
8. Lubię zatopić się w pracy na kilka godzin tak, że nie zauważam mijającego czasu.
9. Lubię dobry humor i otwartych ludzi.
10.Lubię oglądać programy kulinarne i wyobrażać sobie, że kiedyś kiedyś też tak będę gotować:).


Dziękuję za uwagę. Życzę miłego wieczoru.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Naszyjnik na zamówienie

Po olbrzymim, sutym obiedzie, odczytaniu najnowszych pozytywnych maili dałam się namówić na szybkie stworzenie tego oto naszyjnika na zamówienie. Czy ja wspominałam, że kocham perły??? Odrywam się trochę od pracy nad portalem, obżarstwa i wylegiwania się z książką, do tworzenia nowych rzeczy. Co jakiś czas trzeba. I tak spędzam weekend samotnie bo moja druga połowa właśnie siedzi w jaskini (jak jaskiniowiec) na drugim końcu Polski. Ale za to pogoda piękna i zaraz pójdę na spacer. A oto rzeczony naszyjnik bliżej:









Perły są w kolorze od granatowego do śliwkowego. Ok to śmigam na ten spacer, bo słońce przepięknie świeci. Acha widziałam pierwszy klucz ptaków umykających z naszego chłodnego kraju. Wkraczamy w erę liści i jarzębiny.

piątek, 27 sierpnia 2010

Piasek pustyni - naszyjnik

Po długiej przerwie pojawiam się na blogu z nowym naszyjnikiem. Tym razem ciekawy kamień to znaczy piasek pustyni. Na zdjęciach wygląda jak posypany brokatem. Co lepiej obrazuje drugie zdjęcie:









Naszyjnik jest bardzo długi i dość delikatny. Świetnie się go tworzyło w taki deszczowy i zimny wieczór jaki mamy w Gdańsku. Po ciekawych i owocnie spędzonych wakacjach wzięłam się ostro do roboty. Z nowymi pomysłami ruszam do boju. Tworzę portal związany z biżuterią. Szczegóły już niedługo, ale zapowiada się ciekawie. Pomimo zbliżającej się jesieni energia nie opuszcza i sił nie brakuje przynajmniej na razie.
Tak więc pomimo deszczu atmosfera jest gorąca bo nad nowym projektem działa już sztab ludzi:P noo dobra tylko czterech nas jest jak jeźdźców apokalipsy. Śmierć, Zaraza, Głód i Wojna...a gdzie jest Głód?? ...w kuchni:P (a to dla wtajemniczonych).
Pozdrowienia dla Pabianic od mola ninja.

wtorek, 20 lipca 2010

FETA

FETA czyli festiwal teatrów ulicznych odbył się w Gdańsku po raz kolejny. Ponieważ tegoroczna jak i ubiegłoroczna Feta odbywała się na terenie Bastionów i Dolnego Miasta, mogłam obserwować po pracy próby spektakli. Oczywiście na część spektakli poszłam wieczorem. Atmosfera fajna, bastiony całe w zieleni, dobre jedzonko w centrum festiwalowym wszystko to sprawiło, że w przyszłym roku na pewno się wybiorę. Oprócz spektakli odbywały się również parady na przykład w niedzielę uczestniczyły monstrualne Saurusy - dinozaury, które w spektaklu "Saurus" do Gdańska przywieźli Holendrzy z Close-Act. Tutaj saurusy przyszły na inny spektakl pokazać się. Wywołały duże zdziwienie kiedy tak nagle wyłoniły się zza krzaków.

Saurusy wyłoniły się w trakcie przygotowań do spektaklu widocznego na zdjęciu. Spektakl przedstawiał napoleońską klaunadę o zapomnianych, a wciąż chętnych do wojskowych parad żołnierzach Napoleona Bonapartego ("Toy Soldiers" holenderskiego Tukkers Connexion). Rozpoczęcie przedstawienia musiano przełożyć na pół godziny później a w tym czasie jeden z członków grupy zabawiał publiczność (czyli m.in. nas). Nigdy nie widziałam takiej biegłości w porozumiewaniu się bez słów tylko samymi gestami. Bardzo ciekawe i dopracowane mieli kostiumy i rekwizyty.






Strzelania też trochę było, jak to u żołnierzy Napoleona.













Bardziej zabawnie i bardziej dla dorosłych było na przedstawieniu "Saints & Fools", czyli święci i głupcy. To zabawna, choć nieco hermetyczna opowieść Teatru Weak o chrystianizacji Szwecji, prowadzonej przez biskupa Zygfryda. Zygfryd wyglądał nie jak członek kółka różańcowego ale jak pierwszej klasy zespołu heavy metalowego. I równie ostro dawał czadu po szwedzku:)




Towarzyszyły mu dwie siostrzyczki zakonne, albo poganie:) w zależności od sytuacji na scenie. Same rekwizyty były bardzo prymitywne ale nadrabiali zaangażowaniem.






Niestety nie udało mi się obejrzeć wszystkich przedstawień oraz ominęłam (niechcący) te najbardziej polecane. Jednak i tak uważam dwa wieczory, które na to poświęciłam za udane:) Tym bardziej, że noce bardzo ciepłe i jakoś mało komarów w tym roku.



Korzystając ze okazji chciałam się pochwalić znakomitymi znajomościami jakie posiadam w postaci koleżanki po fachu Antoniny, o której głośno już w prasie:)

Koniecznie przeczytajcie ten fajny artykuł:


Kliknij TUTAJ KONIECZNIE

poniedziałek, 19 lipca 2010

Grunwald

Ponieważ wakacje trwają a ja się wakacjuję namiętnie to pokaże kilka zdjęć z walki na polach Grunwaldu. Gdzie byłam wino i piwo piłam (raczej wodę) i prawie nic nie widziałam:P (bo taki tłum) i się opaliłam (pomimo kremów z wysokim filtrem) i gdzie potem wracałam (w korku a jak:)) Jedyne co udało się tak na prawdę zobaczyć to przemarsz wojsk na pole bitwy. Idą dzielni rycerze i ich albo i nie ich, dzielne kobiety w 35 stopniowym upale (nie przesadzam). A ubrania mieli cudne, każdy szczegół tak dopasowany. Jak ja kocham pasjonatów, takich ludzi nie da się nie podziwiać.

Oprócz upału morderczego i morderczego kurzu wzbijanego przez dziarskich/ walecznych rycerzy oraz równie waleczne dziewki był morderczy tłum. I to jest widok tylko na jeden fragment ludu a przecież taki kordon otaczał pole dookoła. Tłum jak to tłum ciężko się z nim zaprzyjaźniać. Ale jak to na wycieczce krajowej poznałam kilka nowych zastosowań słowa na k.... oraz innych ciekawych określeń. Zawsze mnie zadziwiają żądania ludzi, którzy drą się do takiego tłumu krzycząc proszę usiąść tam na przedzie ja też chce widzieć. To są szaleńcy, jak ktoś chce zginą śmiercią samobójczą aczkolwiek bardzo bolesną, stratowany przez dziki tłum, może coś takiego próbować zrobić. Co jakiś czas warto się w taka tłuszczę wybrać, żeby przypomnieć sobie dlaczego nie jeździ się na tego typu spędy. Już sobie napisałam karteczkę ku pamięci: "NIGDY WIĘCEJ".


A kluczowa osoba przedstawienia, Pan co przytargał dwa nagie miecze. Pan się szczerzył w blasku fleszy jak gwiazda filmowa. Choć tu nie widać. Ale ciężko ignorować kilka tysięcy ludzi pstrykający aparatami komórkami, a niektórzy z braku sprzętu palcami pstrykali, byle coś pstrykać.






I pojawili się Krzyżacy najpierw tłum zamarł a następnie wciągnął w płuca powietrze ze świstem i wypuścił je z najgłośniejszym buczeniem jakie słyszałam. A wiem co mówię bo jechałam kiedyś tramwajem wypchanym lechistami (nasi lokalni kibole). Ale i tak podziwiam Krzyżaków znosić takie obelżywe zachowanie i jeszcze wiedzieć, że i tak się dostanie łomot jak co roku to tylko najdzielniejsza drużyna może znieść. Poza tym Panowie Krzyżacy mieli fajne przyśpiewki po niemiecku oczywiście, nikt nie wiedział co śpiewają ale oczy im błyskały więc wiadomo było, że o miłości do Maryny to to nie jest.




Tutaj Zakonnik podrywał dziewoję na jakiś sprzęt. Jak się ma bajer to się ma efekty:P









Widać, że sprzęt przyniesiony przez rycerzy, giermków i innych stajennych to nie jakieś atrapy. Oni na prawdę wykorzystują to co mają i to nie jako podkładki pod telewizor, co widać na załączonym obrazku na tarczy.








A na koniec wygląda jak modlitwa przed bitwą ale to po prostu upał, który powalał na kolana lepiej niż strzały i miecze przeciwników.







Na koniec co mogę dodać... Zwykle nie skarżę się na niedogodności, ale tym razem wszystkiego było za dużo. Organizacja kiepska to bardzo skromnie powiedziane. Praktycznie nic nie widzieliśmy bo był tylko jeden telebim i to skierowany pod słońce:P nagłośnienie albo za głośne albo w niektórych momentach brak. Ochraniali to wszystko harcerze!!!??? Tak harcerze, przecież ja takie chucherka mogłabym sama zmieść. Nie było wyznaczonych tras do przejścia i ogólnie cepelia i disco polo oraz przemówienia lokalnych polityków jak za czasów Gierka. W przyszłym roku nie pojadę i obejrzę sobie w internecie. Najfajniejszym momentem był powrót do domu o 19, brudni jakbyśmy wyszli z piekła, odwodnieni i głodni umyliśmy się i zjedliśmy kilogram ogórków gruntowych:)

wtorek, 22 czerwca 2010

Czy byłam...

... w sielskiej krainie?









...czy w drodze do nieba?











... czy byłam w galerii?










...czy byłam z ninją zwanym dalej Osamą...










...a może w chatce Baby Jagi?...











...albo w wąwozie?...











...ponad chmurami?...











...czołgałam się w jaskiniach?...











...czy błądziłam we mgle?...










...oglądałam odbicie gór w stawie?...











...czy siedziałam samotnie przy skale?...











...czy wspinałam się przy łańcuchach?...













...czy siedziałam na dachu świata (no prawie)?...













...czy byłam w Zakopanem... TAK ale to było oczywiste:)












...czy coś się w moim życiu zmieniło...?